Niedokończony lot zwiadowczy – 1939 roku

1942
Płock 1942 r.

Niedokończony lot zwiadowczy – 1939 roku

Jest noc 6 września 1939 r. W pokoju dowódcy dywizjonu zbierał się cały sztab Brygady Bombowej. Mjr Peszke przekazał rozkaz: „Załoga, zaopatrzona w pełne taśmy amunicji do karabinów maszynowych i dwie bomby oświetlające wykona rozpoznanie dla dowództwa grupy operacyjnej Armii „Pomorze”. Należy rozpoznać, które mosty na Wiśle na odcinku od Modlina do Włocławka są nieuszkodzone. Następnie wrócić do Płocka i stamtąd udać się w kierunku Ciechanowa, w celu ustalenia lokalizacji i rodzajów broni nieprzyjaciela w tym rejonie. Podczas lotu należy koniecznie ominąć Warszawę. Istnieje bowiem niebezpieczeństwo, iż samolot może być zestrzelony przez polską artylerię przeciwlotniczą”.

Chwilę po północy samolot PZL-23B „Karaś” z ppor. Kazimierzem Stangretem, strzelcem Januszem Sawickim i kpr. Walerianem Nowakowskim poderwał się do lotu. Nad Modlinem załoga widziała płonące, zniszczone przez Niemców zabudowania. „Karaś” przelatywał nad Wyszogrodem i kierował się nad Płock. Tak opisze to później sam Walerian Nowakowski w swojej wspomnieniowej książce: „Płonął drewniany most w Wyszogrodzie. W Płocku cisza i spokój, na ulicach nie widać żywej duszy. Ppor. Stangret ustalił, że most na Wiśle nie był uszkodzony, jego cień odbijał się wyraźnie w wodzie. Samolot leciał dalej (…) Nagle załoga usłyszała uderzenia pocisków o blachę skrzydeł i kadłuba. To strzały polskich artylerzystów. Byli przekonani, że celują do samolotu Luftwaffe. Walerian Nowakowski napisze później: „Pilot, spoglądając w prawo, zauważył płomienie pod skrzydłami. Znajdowały się tam trzy zbiorniki z paliwem! Leżący w gondoli obserwator ppor. Stangret powinien dojrzeć ogień w skrzydle, dlaczego więc nie zbliżył się do kabiny pilota, by ustalić dalsze postępowanie. Czyżby ppor. Stangret był ranny? (…) „Karaś” tracił wysokość i na 1000 metrów pilot donośnym głosem krzyknął – opuścić maszynę! Ponowił za chwilę komendę, ale w powietrzu nie pojawiły się czasze spadochronów”.

Artyleria nadal słała pociski w stronę polskiego samolotu. Wskazówka wysokościomierza w „Karasiu” opadała pokazując regularnie o 100 metrów mniej. Pilot rozglądał się, szukając spadochronów kolegów. Na wysokości 450 metrów otworzył kabinę i sam zdecydował się na skok.
Nowakowski wylądował na dziedzińcu jakiegoś gospodarstwa. Po chwili w bramie stanął polski żołnierz z bronią gotową do strzału. Widocznie poszukiwał skoczka. Nowakowski w pełnym rynsztunku ale już bez spadochronu wyszedł z ukrycia.

Ręce do goryl – krzyknął piechur.

Protest i wyjaśnienia na nic się nie zdały, nad głową pilota huknął strzał. Ponowny rozkaz żołnierza dotyczył odrzucenia pistoletu. Nadbiegł drugi żołnierz i zwrócił się do kolegi z wyrzutami:

Co, jeszcze bawisz się z tym szkopem?

Zdeterminowany pilot poprosił o wezwanie oficera. Jeden z żołnierzy odrzekł:

Po co ci oficer, sami potrafimy się z tobą rozprawić…

Na szczęście zjawił się porucznik z Nowogródzkiej Brygady Kawalerii, stacjonującej w Płocku. Oficer zażądał od pilota legitymacji służbowej, nie wiedział, że wykonujący zadania bojowe lotnicy mieli zakaz posiadania dokumentów.
Stalowy mundur, guziki z orłami, „gapa”, polski vis i maska przeciwgazowa przekonały oficera. Pod eskortą porucznika i dwóch żołnierzy z bronią gotową do strzału konwój opuścił zagrodę. Na szosie zbliżył się do nich przodownik policji i kobieta z dużym kamieniem w ręku. Policjant zżymając się ze złości wydukał:

Ty świnio szwabska !

Kobieta zamierzyła się na lotnika kamieniem. Wrogi stosunek tej pary uległ raptownej zmianie po oświadczeniu porucznika – to polski lotnik. Kamień wypadł kobiecie z rąk, wybuchnęła szlochem, a przodownik otworzył za zdziwienia usta. Nowakowski zwrócił się do oficera z prośbą o zaprowadzenie go na miejsce upadku samolotu. Przeszli 400 m i znaleźli się na terenie seminarium duchownego.
Przed budynkiem jeden z księży zwrócił się po niemiecku do pilota:

Bistdu deutsche Fliger? (Jesteś niemieckim lotnikiem)

Nowakowski zaprzeczył i w tym samym czasie dostrzegł kontem swego oka wrak „Karasia”, który tkwił w budynku biblioteki seminarium duchownego. Co jakiś czas wybuchała rozgrzana ogniem amunicja pokładowa. Na ziemi pozostała kupa żelastwa i zmasakrowane zwłoki ppor. K. Stangreta i kpr. J. Sawickiego.

Księża z seminarium przyrzekli Nowakowskiemu zająć się pogrzebem pilotów.

Kwiaty składa dyrektor płockiego Aeroklubu Andrzej Wesołowski.


Po 55 latach od zestrzelenia „Karasia”, „Kurier Mazowiecki” (nr 36, 11 września 1994 r.) napisze:

Płock nadal nosi brzemię winy za bratobójczą śmierć pilotów. Z grobu pilotów ktoś usunął tabliczkę z napisem ZESTRZELENI OMYŁKOWO NAD SEMINARIUM DUCHOWNYM. Płock ofiarował im miejsce w zbiorowej mogile ofiar nalotów wrześniowych, betono-podobny krzyż z niewiele mówiącą inskrypcją – wykaz nazwisk. Mieszkańcy Płocka nie poznają w ten sposób swojej historii. Nadszedł czas spłaty naszego długu wobec pilotów 65 Eskadry Bombowej Lekkiej – 6 Pułku Lotniczego we Lwowie.

A oto prawidłowy zapis danych:

ŚP LOTNICY
Ppor. obs. Kazimierz Stanisław Stangret – ur. 4.03.1917 r.
Kpr. strz. samol. Janusz Sawicki – ur. 9.05.1919 r.
Odznaczony pośmiertnie Krzyżem Walecznych.
Zginęli zestrzeleni omyłkowo przez własną obronę przeciwlotniczą nad płockim mostem – 6.09.1939 r.
CZEŚĆ ICH PAMIĘCI.

źródło – Fragmenty z książki BRYGADA BOMBOWA -kurs Bojowy – J. Pawlaka, W. Nowakowskiego. „Kurier Mazowiecki” (nr 36, 11 września 1994 r Przewodniczący MKOPWiM Zenon Dylewski.

Poprzedni post
Następny post