Doświadczyłem, filmowałem, latałem
Doświadczyłem, filmowałem, latałem ale czasem ręce i kamera opadały. Czyli refleksje stałego bywalca pokazów lotniczych.
Tytułem krótkiego wstępu: Wojciech Stasiak to podziwiany przez nas lotniczy pasjonat – filmowiec, płocczanin, stały gość sporej liczby polskich i zagranicznych pokazów lotniczych. Cieszy nas to, że przyłącza się czasem i do naszych plenerów fotograficznych, dzięki czemu wspomaga nas swoim doświadczeniem filmowym. Dzieła, które tworzy, zostały do tej pory wyświetlone ponad milion trzysta sześćdziesiąt tysięcy razy, a jego kanał na YouTube subskrybuje ponad 700 osób z całego świata. Mogę tu teraz pisać tylko za siebie, ale zawsze uważałam, że Wojciech to oaza spokoju, rozsądku, brat-łata niesamowicie łatwy w kontaktach i autor ciekawych pomysłów filmowych. Dlatego sądzę, że warto zapoznać się z tym co napisał (a co jest skierowane przede wszystkim do organizatorów pikników lotniczych). Może komuś da to do myślenia i skorzysta na tym brać spotterska.
PS. Jeśli odniesiecie wrażenie, że tworzymy towarzystwo wzajemnej adoracji, to… No cóż, po prostu musicie z tym żyć 😀 A teraz oddaję już klawiaturę Wojtkowi 🙂
Na początku chciałbym wspomnieć, że natchnieniem do napisania tego tekstu była galeria lotnicza płockich fotografów. Jestem przekonany, że fotografowie z Płocka to jedna z najsilniejszych grup fotografów lotniczych w Polsce, a wiele ich zdjęć po prostu zapiera dech w piersiach. Zachęcam gorąco do obejrzenia kilku ich galerii na aviatv.pl.
Chciałbym podzielić się refleksjami o moim intensywnym „lotniczo-filmowym” sezonie 2013.
Byłem wtedy prawie na wszystkich polskich pokazach lotniczych oraz trzech zagranicznych. Tym samym, miałem możliwość porównania poziomu pokazów, a z tym bywało różnie. Kiedy planowałem wyjazdy, zastanawiałem się czy jest sens jeździć i oglądać za każdym razem te same samoloty, ale szybko się przekonywałem, że było warto. Oczywiście część maszyn się powtarzała, ale na każdym lotnisku udawało się natknąć na coś, czego jeszcze nigdy nie miałem okazji zobaczyć.
Pokazy lotnicze to oczywiście piloci i samoloty, ale też część „naziemna”, czyli publiczność i organizatorzy. Podczas pokazów piloci najczęściej nie słyszą co się dzieje na ziemi i co w trakcie ich pokazów mówi komentator, ale zawsze dają z siebie i ze swojej maszyny 100%. W sprawach naziemnych już nie zawsze jest tak dobrze, i temu poświęcę kilka akapitów.
Jako osoba fotografująca i filmująca, od początku starałem się o tzw. akredytacje spotterskie, czyli coś, co miało umożliwiać wejścia w strefy, które pozwalają (przynajmniej w teorii) na wykonywanie fajniejszych i ciekawszych ujęć, czy chociażby mogące umożliwić rozmowę z pilotami. Aby otrzymać taką akredytację, wysyła się wcześniej elektroniczne zgłoszenia z szeregiem swoich danych osobowych i różnych oświadczeń, w których sens jest taki, że organizatorzy za nic nie biorą odpowiedzialności, itp. Całkiem zrozumiałe.
Na każdych pokazach była wyznaczana osoba do tzw. kontaktów z mediami i spotterami, a w wielu przypadkach był to cały sztab ludzi, czyli biuro medialno-prasowe. Po całym sezonie mogę śmiało stwierdzić, że były pokazy z bardzo dobrą i profesjonalną ekipą od mediów, ale były i takie, które bez wahania mogę określić jako… wielka pomyłka i kompromitacja. Ludzie ci nie rozumieli swojej roli i po prostu niszczyli wspaniały klimat, na który – zapewne z wielkim trudem – pracował cały zespół organizacyjny. W wielkim skrócie odniosę się do najlepszych i najgorszych, według mnie.
Jeżeli chodzi o profesjonalizm, czyli ci najlepsi, to bez wątpliwości Płock. Na drugim końcu skali, czyli największe nieporozumienie, to Kraków (czyli Małopolski Piknik Lotniczy) i Leszno. Zacznę od nich.
Kraków: powysyłałem obowiązkowe zgłoszenia elektroniczne, kontaktowałem się telefonicznie, by porozmawiać o możliwości nagrań troszkę z dala od publiczności oraz ustalić miejsce odbioru identyfikatorów. Pan był tak zatroskany o nasze nagrywanie, że poinformował, iż warto odebrać identyfikator dzień wcześniej, byśmy w dniu pokazów od rana mogli już się skupić na filmowaniu. Naprawdę było miło. Po przybyciu na miejsce bez problemu odnajdujemy człowieka i… dostajemy plakietki z poprzedniego roku (z nabitym wyraźnie rokiem 2012) z komentarzem, że… „i tak nie będą potrzebne, bo media nie mają prawa nigdzie wchodzić”. Reakcją na pytanie „po co zatem ten cały cyrk ze zgłoszeniami”, było wzruszenie ramion, po czym pan sobie poszedł. Bardzo „profesjonalne” podejście do mediów.
Leszno: korespondencję mailową wymienialiśmy długo przed pokazami. Dostawałem co jakiś czas nowe propozycje ciekawych miejscówek umożliwiających zrobienie wyjątkowych ujęć. Miałem między innymi lecieć ze skoczkami i nagrywać jak wyskakują z „Antka”, miałem mieć możliwość wkładania kamery GoPro do dowolnego samolotu, miałem mieć zapewnione wejście na dach hangaru oraz wejście na wieżę widokową. Zapowiadało się świetnie.
Przyjeżdżamy do Leszna, w namiocie dla mediów od razu wypytuję od czego będę mógł zacząć. Pan, który tyle obiecywał w mailach, popatrzył na mnie z uwagą i powiedział, że jeśli chcę być troszkę bliżej, to muszę się schować w pobliskie krzaki, tylko w żadnym wypadku się nie wychylać, żeby mnie nikt nie zobaczył! Pomyślałem, że to pewnie żart. Wziąłem kamerę i poszedłem wzdłuż ogrodzenia nagrywać pilotów, którzy szykowali samoloty. Nagle podszedł do mnie potężny mężczyzna w czarnym kombinezonie i mimo moich tłumaczeń, że mam pozwolenie, usłyszałem, że mam „dwie sekundy na znalezienie się za ogrodzeniem, albo on sam mnie tam przerzuci” (sic!). Nie pozwolił mi nawet dojść do przejścia, choć nie było daleko, i z całym majdanem przeskakiwałem (a właściwie przewalałem się) przez dość wysokie ogrodzenie. Gdy poszedłem po wyjaśnienia do owego „medialnego namiotu”, tam udawano, że mnie nie widzą, bo… wszyscy byli bardzo zapracowani przekładaniem pudełek z kąta w kąt. Nie dostałem się w żadne inne obiecywane miejsce, nawet na wieżę widokową, bo „profesjonaliści” zapomnieli mi wydać jakiejś dodatkowej żółtej opaski. Nie uwierzyłbym, że można aż tak potraktować kogoś z mediów, gdybym sam tego nie doświadczył.
Mistrzostwo zdobyli jeszcze w jednej dziedzinie: na kilkadziesiąt tysięcy ludzi przygotowali, uwaga… trzy toi-toi’e!! Jeszcze nigdy nie widziałem tak długich kolejek do ubikacji, a w budynku aeroklubu przy WC szybko posadzono kogoś z kasą fiskalną (wybitnie niszowa i popłatna działalność, prawda?). Skutek był taki, że setki ludzi załatwiało się po prostu na lotnisku, gdzieś przy krzaczkach, niemalże na widoku, bo nie mieli innego wyjścia.
Ale żeby być sprawiedliwym – same pokazy w Lesznie były świetne!
Płock. Na początku napiszę, że nie miałem i nie starałem się o specjalne udogodnienia. Dostałem to, co wszystkie media. Ale po udaniu się do biura medialnego zostałem poinformowany o strefach, gdzie mogę się poruszać z aparatem, a gdzie mogę być pogoniony; dostałem kamizelkę odblaskową, identyfikator ze zdjęciem, opaski identyfikacyjne na rękę, mapkę z programem pokazów, dostęp do biura prasowego z internetem, pamiątkową monetę, kartę wozu do parkowania i przejazdu przez zamknięte ulice oraz zapewniony przelot aeroklubową Wilgą nad strefą pokazów. Zaskoczyli mnie nawet propozycją darmowego noclegu z obiadem, ale podziękowałem, szczególnie za nocleg 🙂 Z płockich spraw organizacyjnych na uwagę zasługuje jedno z najlepszych, jeśli wręcz nie najlepsze, nagłośnienie strefy pokazów.
I co, można? Można!
Tym bardziej jest mi przykro i mam żal do organizatorów, że w tym roku, po raz kolejny, Płocki Piknik Lotniczy został odwołany. Wielka szkoda!
Teraz trochę o prowadzeniu pokazów.
Tu mam podobne odczucia. Są ludzie, którzy to robią idealnie, ale bywają i tacy, którzy zdają się robić wszystko, by zepsuć pokazy. Nie będzie żadnym zaskoczeniem, jeśli napiszę, że nie ma lepszego komentatora w Polsce od Tadeusza Sznuka. Nie tylko wspaniale, ale przede wszystkim w zrozumiałym dla wszystkich języku opisuje to, co się dzieje na niebie, opowiada bardzo ciekawe historie lotnicze i pięknie snuje historie samych samolotów. Ale najważniejsze, że jest niezrównany w kontrolowaniu pokazów jako całości. Stara się, aby pokazy od początku miały sztywny harmonogram. Komentując na bieżąco, stara się jednocześnie informować co będzie za chwilę. Kiedy trzeba, jest oszczędny w słowach, pozwala by czasami widzowie mogli posłuchać np. fantastycznego warkotu silnika lub świstu przelatującego szybowca bez żadnych zakłóceń. Jeżeli pokaz jest wyjątkowy, potrafi się w ogóle nie odzywać. Pan Sznuk to po prostu idealnie czuje. Byłem raz świadkiem jak wykłócał się z dźwiękowcem, że to on będzie decydował, kiedy na scenie będzie mógł ktoś występować, bo nie pozwoli by coś brzdąkało i zakłócało pokaz lub jego rozmowę z pilotami.
Dlaczego o tym piszę? Dlatego, że są takie pokazy lotnicze w Polsce, na których komentator jakby nie był świadomy, że prowadzi pokazy – piloci sobie, a on sobie. Kiedy na niebie przez dwie godziny nic się nie dzieje, on milczy jak zaklęty. Kiedy pojawia się zespół akrobacyjny i zaczyna wyjątkowy pokaz, komentator rozpoczyna prezentację zespołu tańca ludowego z konkursami w tle, bez słowa o tym, co akurat dzieje się na niebie.
Pamiętam, jak pierwszy raz w Polsce na pokazach występowała wielokrotna mistrzyni świata w akrobacji samolotowej – Swietłana Kapanina. Gwóźdź programu i wyjątkowe wydarzenie nie tylko dla spotterów, ale i dla rzeszy miłośników lotnictwa, którzy przyjechali specjalnie na ten pokaz. Ona stała już na pasie, już uruchomiłem kamerę, gdy nagle z głośników usłyszałem, że teraz zaprezentuje się lokalny zespół pieśni i tańca, a komentator zaprasza wszystkich do wspólnej zabawy. Biegłem ile sił w nogach by odsunąć się jak najdalej od głośników, bo TAKIEGO pokazu, z takim „wyjątkowym” podkładem muzycznym, nie pokazałbym nikomu.
Piszę o tym, bo wiele osób, a przede wszystkim fotografowie, coraz częściej rezygnują z nic nieznaczącej akredytacji, albo odbierają ją tylko po to, żeby mieć pamiątkę. Oglądać i fotografować idą w zupełnie inne miejsca, gdzie pokazy i klimat nabierają właściwego wymiaru.
Nie każdy wie, ale na większości pokazów, mniejszych czy większych, w Polsce czy za granicą, są „drugie strefy pokazów”. Są to najczęściej miejsca bardzo oddalone od głównej strefy widzów, czasem po drugiej stronie lotniska, a czasem gdzieś przy pobliskim lesie. To miejsca, gdzie zbiera się cała „śmietanka fotografii lotniczej” zarówno tej hobbystycznej, jak i profesjonalistów. Takie gęste grupy fotografów są dobrze widoczne z góry. Większość pilotów doskonale wie, że jak chce mieć fajne zdjęcie, to warto właśnie tam nadlecieć. Często nad takimi miejscami piloci robią najefektywniejsze ewolucje, schodzą niżej niż zwykle, ostro zakręcają, doprowadzają do bardzo gwałtownych (np. w odrzutowcach) oderwań strug, dających efekt jakby przez chwilę samolot otoczyła mgła, która często w promieniach słońca zabarwi się tęczą. Często też przelatują nisko i odwracają samolot kabiną do dołu, pozdrawiając przy tym fotografów. Jeśli jakiś samolot puszcza flary, to wierzcie mi, że na 99% zrobi to właśnie blisko takiego miejsca. Tu nie ma muzyki, konkursów, występów. Słychać tylko serie migawek z aparatów cyfrowych zaopatrzonych w półmetrowe lufy. Taki las obiektywów musi fajnie wyglądać z góry. Tu wszystko przelatuje niżej, nieraz nad samymi głowami, czasami aż słychać przerażający świst powietrza.
Taka jest prawda: najciekawsze elementy pokazów i najefektywniejsze przeloty robione są pod fotografów i nie jest to główna strefa lotów 🙂 To takie niepisane prawo pokazów, taki cichy układ między pilotami, a fotografami.
Bywa i ryzykownie. Na pokazach w Czechach powalił nas na ziemię turecki F 16 🙂 Było to na pewno bardzo niebezpieczne, a ja ogłuchłem na dłuższy czas. Później się dowiedziałem, że to stary numer Turka i większość fotografów wcześniej wkłada sobie zatyczki. Nigdy tego nie zapomnę 🙂
Każde pokazy mają swój urok i klimat. Na tych, na których byliśmy, można było zobaczyć wiele wspaniałych maszyn. Każdy pilot zawsze stara się pokazać swój kunszt oraz piękno i możliwości swojej maszyny. Każdy z nich wie, że oprócz ludzi, którzy przyszli na pokazy napić się piwa, z dołu obserwują go tłumy miłośników lotnictwa, którzy rocznie pokonują setki, a nawet tysiące kilometrów, by choć przez chwilę, przez 15 -20 min, z otwartą buzią i często z gęsią skórką, móc wpatrywać się w ich podniebne ewolucje. Klimat to również palące słońce, zapach nafty lotniczej, czy parafiny ze smugacza, czy chociażby pył nad lotniskowym parkingiem, na którym stoją setki aut. Ich urok to również podróż, hotel, kolacja w miejscowej restauracji, za każdym razem gdzie indziej. Właśnie tak mnie i moją żonę Asię „wzięło”… 😀
Na koniec, chciałbym pokazać mój ostatni film zmontowany w 2013 roku (trochę inaczej nagrany) z pokazów lotniczych w Nowym Targu. Może trochę przybliży moje refleksje o „klimacie pokazów”. Mimo, że w programie nie było odrzutowców, o które tak wszyscy organizatorzy zabiegają, klimat tych pokazów uważam za jeden z najlepszych w tym sezonie. Dlaczego? Proszę zwrócić uwagę, z jakich miejsc nagrywanych jest najwięcej ujęć, nie mówiąc już o tle, jakim są Tatry.